0
kasiak80 5 grudnia 2018 22:16
8. TheArch.jpg



9. LondonArch.jpg



10. GOR.jpg



11.GOR3.jpg



12.TheGrotto.jpg



A tak bardziej prozaicznie - po drodze nie mieliśmy żadnego problemu z miejscem parkingowym.

Zostawiamy za sobą Great Ocean Road. :( Żałuję, że nie możemy spędzić tam więcej czasu, ale mamy dość napięty grafik. Kolejny przystanek - Grampiany i przed nami ponad 200 km. Nie wyobrażamy sobie jazdy po zmroku, szczególnie gdy przy drodze widzimy co jakiś czas martwe kangury...).

Po 17.00 docieramy do Halls Gap i dosłownie w ostatniej chwili wpadamy do recepcji (Australijczycy szanują swój czas i traktują bardzo poważnie godziny swojej pracy :)). Płacimy 32 AUD, parkujemy samochód, a że jeszcze wczesna godzina ruszamy do Venus Baths. Jakby to delikatnie ująć - no co kto lubi, nas to miejsce nie urzekło, może była to nieodpowiednia pora dnia albo roku.


20181115_190359.jpg



Wracamy na kamping, a tam czeka nas gorące przywitanie w postaci stadka kangurów!


20181115_192811.jpg



I tym optymistycznym akcentem kończymy nasz kolejny dzień australijskiej przygody. :)Dzień 8 – 16.11.2018


trasa dzień 8.PNG



Budzimy się wcześnie rano, a po wyjściu z auta czeka nas niemiła niespodzianka – nie więcej niż 2 stopnie. Toż to szok i niedowierzanie :) - w końcu od takich temperatur uciekliśmy na drugi koniec świata, a tu trzeba jeść śniadanie okutanym w bluzę, kurtkę, a nawet czapkę (rękawiczki co poniektórym też się przydały), tym bardziej, że kuchnia jest otwarta.
Wczesna pora sprawia, że camping wydaje się opustoszały. Ale to tylko wrażenie, bo w drodze do kuchni w pewnej chwili poczuliśmy się jak w horrorze – znikąd pojawia się kangur, potem drugi, trzeci, …, dziesiąty. Istna inwazja! Na szczęście to tylko statyści, nie mają zamiaru atakować. :)
Po śniadaniu ruszamy w drogę - udajemy się autem na parking Wonderland Car Park do pierwszej atrakcji zaplanowanej na ten dzień, czyli Pinnacles Lookout.

IMG_20181116_104615.jpg


Droga z parkingu bardzo przyjemna, słońce coraz wyżej, a nam z każdym krokiem robi się cieplej (dość powiedzieć, że krem ochronny poszedł w ruch – dużo naczytaliśmy się o koniecznej w Australii ochronie przed słońcem ze względu na dziurę ozonową. Niestety nikt nie zasugerował, żeby posmarować sobie też przedziałek we włosach, w efekcie do końca pobytu w Australii nigdy nie zapominałam już o czapce z daszkiem).
Przechodzimy przez malowniczy Grand Canyon oraz Silent Street.

IMG_20181116_085809.jpg



IMG_20181116_085926.jpg



IMG_20181116_090332.jpg



IMG_20181116_093418.jpg


Po ok. 30 minutach drogi docieramy do Pinnacles Lookout i oczom naszym ukazuje się piękny widok na jezioro Bellfield i okolice. Miejsce idealne jako tło fotografii dla osoby stojącej na krawędzi skały – według mnie było bezpiecznie, jednak przeciwnicy mojej kariery jako instagirl zabronili mi ryzykować życie dla zdjęcia. Uległam, musiałam jakoś wrócić do PL. :)

IMG_20181116_093844.jpg



IMG_20181116_094435.jpg



IMG_20181116_095454.jpg



Pinnacles.jpg


Wracamy na parking i z tego samego miejsca kierujemy się do oddalonego o 10 minut Splitters Falls.

IMG_20181116_105839.jpg


Jest to mały (z naciskiem na ‘mały’) strumyczek spływający po kamieniach. Chciałoby się rzec ‘mała rzecz, a cieszy’, jednak nie. Według mnie można odpuścić (chyba że trafiliśmy tam w złym okresie - jeśli o innej porze roku ten wodospad 'olśniewa', odradzamy odwiedzać go w listopadzie).

Splitters Falls.jpg


Następnie jedziemy do Silverband Waterfall – i to już jest wodospad na całego! (Przynajmniej póki nie zobaczy się MacKenzie Falls :))

Silverband Waterfall.jpg


Z wielką nadzieją na piękny widok i zdjęcia godne nagrody World Press Photo ;) jedziemy ku Reeds Lookout i The Balconies. I tutaj – nie wierzę – kolosalne rozczarowanie! Ktoś złamał mi serce stawiając barierki i na The Balconies co najwyżej mogę sobie popatrzeć z dystansu. Zdjęcie z efektownym ujęciem tak dobrze znanym z for internetowych i z każdej relacji z wyprawy w Grampiany pozostanie już na zawsze w sferze marzeń (ponoć ‘nigdy nie mów nigdy’, ale tam nigdy nie wrócę). Mój mąż za to odetchnął z ulgą.

IMG_20181116_132434.jpg



IMG_20181116_134922.jpg


Na koniec odwiedzamy MacKenzie Falls - i to była ta ‘wisienka na torcie’, miejsce, które spowodowało, że odwiedziny Grampian okazały się być dobrym wyborem! Moim zdaniem najbardziej majestatyczny, potężny i malowniczy wodospad, jaki widzieliśmy w Australii (no może na równi z Purling Brook Falls – ale to w kolejnych dniach).

IMG_20181116_143711.jpg



IMG_20181116_145857.jpg


Pod wieczór wracamy na kamping na drugą noc w Halls Gap – kupujemy mięso na grilla i odpoczywamy przed kolejnym dniem, podczas którego czeka nas wiele kilometrów do przejechania. Podczas całej naszej wyprawy można było zauważyć, że Australijczycy kochają grillować. W różnych miejscach stoją darmowe grille (nawet w parku w centrum Brisbane), a my na pierwszego grilla wybraliśmy kamping, w którym grill był płatny – 1 AUD :) - później już na taką ‘atrakcję’ przez cały wyjazd nie trafiliśmy.

20181116_181535.jpg


W mojej subiektywnej ocenie, gdyby nie MacKenzie Falls, Grampiany spokojnie mogłabym odpuścić. Ale to tylko zdanie moje i małżonka. Nie wiem na ile nasza ocena wynikała z faktu, że akurat w tym dniu fatalnie się czuliśmy (przeziębienie), a ile z nadmiernych oczekiwań w stosunku do np. The Balconies. Dodatkowo, jeśli ktoś kocha chodzić po górach i Tatry to jego drugi dom, niech nie traktuje The Grampians jako gór, bo jego rozczarowanie będzie srogie.
Reasumując, było ładnie.

Grampiany.jpg

Dzień 9 - 17.11.2018

trasa dzień 9.PNG


Budzimy się w Halls Gap wcześnie rano (w Australii 6.00-7.00 rano to stała godzina naszej pobudki i od razu rzucamy się w ‘wir wydarzeń’, w domu wczesne wstawanie sprawia mi nie lada przykrość). Ponownie w towarzystwie kangurów udajemy się do kuchni na śniadanie (oczywiście w czapce i rękawiczkach). Zapowiada się ciężki dzień, mamy do pokonania prawie 700 km. W naszym kamperze tylko jedna osoba jest kierowcą, ja wolę pozostać na stanowisku pilota, dla bezpieczeństwa otoczenia. Planujemy dojechać jak najbliżej Yarrangobilly Caves - za nocleg wybieramy sobie miasteczko Tumut.
Na drodze, szczególnie w okolicach Halls Gap, trzeba uważać – za każdym zakrętem czają się kangury, o czym przypominają co jakiś czas znaki na drogach.

IMG_20181118_165750.jpg


Jednak zagrożenie nadchodzi z powietrza - zabijamy dużego ptaka – przykra sprawa, wszystko dzieje się tak niespodziewanie, że nie ma żadnej możliwości reakcji. Trafił nam się prawdziwy kamikadze – nawet nie zauważyłam, skąd nadleciał. :( Pokazuje nam to, że warto jechać jeszcze wolniej – mąż stara się nie przekraczać 100 km/h.

IMG_20181117_151220.jpg


Dojeżdżamy do Bendigo i robimy zapasy na następne parę dni w Colesie (ten sklep urasta do rangi naszego żywiciela w Australii – ceny przystępne, bardzo korzystne promocje, a do tego bardzo dobre gotowe dania za 6 AUD, dzięki czemu nie trzeba stać przy ‘garach’, wystarczy mikrofala i vuala! Smacznego).
Do Tumut docieramy ok. godziny 17.00. Nasz wybór padł na camping Riverglade Caravan Park (28 AUD) –bardzo fajny, z przyjemnym otoczeniem w postaci rzeki i drzew, można szybko zapomnieć, że camping stoi w środku sporego miasteczka. Kamping ma dużą otwartą kuchnię, łazienki i prysznice bardzo blisko campera, podczas naszego pobytu przebywało tam mało ludzi. Warto wspomnieć, że na recepcji pracuje bardzo sympatyczna pani – istniało ryzyko, że nie zdążymy do Tumut w godzinach jej pracy i chciała zostawić nam klucz w kopercie w specjalnej skrzynce.

IMG_20181117_195011.jpg


Jesteśmy na miejscu na tyle wcześnie, że mamy czas przejść się na miasto. Zaraz obok jest Woolworth – kupujemy miejscowe wino i odpoczywamy nad rzeką.

Dzień 10 - 18.11.2018

trasa dzień 10.PNG


Rano budzimy się dość późno jak na nas, bo tuż przed 8.00. szybko się zbieramy . Tankujemy i jedziemy Snowy Mountains Highway w stronę Yarrangobilly Caves. Jest to bardzo malownicza droga - raz ma się wrażenie, że jedziesz w Szkocji (pastwiska i pagórki), innym razem, że to droga w górach chorwackich (las, ostre zakręty i przepaście) – do tego co chwilę znaki ostrzegają przed strusiami i dzikimi końmi.

20181118_150652.jpg


Po drodze zatrzymujemy się przy Black Perry Lookout.

IMG_20181118_085724.jpg


Następnie docieramy do Jaskiń (ostatnie parę km szutrową drogą). W punkcie informacji turystycznej, a zarazem głównego biura parku narodowego uzyskujemy wszystkie informacje. Taka mała dygresja – mam wrażenie, że większość pracowników parków w Australii kocha swoją pracę i opowiadając nam różne rzeczy starali się przekazać swoją miłość do tego miejsca. Tak też było i tym razem – pani była zafascynowana ‘swoim’ parkiem i wyraźnie rozczarowana, że nie chcemy kupić biletu za 45 AUD na zwiedzanie wszystkich jaskiń.
Decydujemy się zwiedzić jedynie darmową część jaskiń, czyli South Glory Cave i szlakiem „River Walk” dojść do Thermal Pool – basenu położonego w centrum parku ze źródlaną ciepłą wodą.

IMG_20181118_100556.jpg



IMG_20181118_100701.jpg



IMG_20181118_100847.jpg



IMG_20181118_102456.jpg



IMG_20181118_104619.jpg



20181118_103823.jpg


Sam park jest bardzo miłym miejscem wchodzącym w skład Kościuszko National Park. A zwiedzanie go zajmuje max. 2 godziny, w związku z tym wybraliśmy tą atrakcję na naszej drodze zamiast góry Kościuszki.
Kontynuujemy drogę do naszego kolejnego punktu wycieczki – Jervis Bay (z jaskiń to jeszcze 400 km). Pierwsze 100 km to jeszcze Snowy Mountains Highway – więc sama przyjemność.

IMG_20181118_114430.jpg


Ale gdy wyjeżdżamy na drogę prowadzącą do Canberry piękne widoki zostały zastąpione przez cmentarzyska martwych zwierząt (kangury, wombaty) - przez cały wyjazd nie było takiego natężenia. Dodatkowo po drodze natrafiamy na najprzyjaźniejszy protest, jaki kiedykolwiek widzieliśmy – Australijczycy machają do nas przyjaźnie idąc wzdłuż drogi z transparentami ‘SAVE KOSCI’. Nie domyśliliśmy się, o jakie KOSCI chodzi – dopiero wujek Google nam pomógł. KOSCI to nic innego jak Kosciuszko National Park, a protestujący chcą chronić swój park przed dzikimi końmi, które niszczą naturalne środowisko.
Wieczorem meldujemy się w miejscowości Huskisson na kampingu Holiday Haven White Sands (32 AUD – unpowered site –nasz kamper tylko takiego miejsca potrzebuje). Camping jak camping, nie jest na mojej liście 3 najlepszych, na których spaliśmy – unpowered site jest niewiele, a do tego blisko płotu, obok którego przebiega chodnik. Na szczęście wszystko oddziela płot obrośnięty jakąś zieleniną. Bardzo chcieliśmy przenocować bezpośrednio w Parku Booderee, ale w związku z tym, że jest niedziela to recepcja pracuje tam do 15.00, więc nie było możliwości, byśmy zdążyli (na nasze mailowe błagania i pertraktacje odpisali nam DON’T PANIC, po czym … poszli do domu – telefon został wyłączony :D). Zostawiamy po 2 ciężkich dniach samochód na kampingu i wzdłuż plaży idziemy do centrum Huskisson.

20181118_175545.jpg


Miasteczko jest małe i naprawdę urocze (może to efekt pustek w niedzielę). W małej knajpce zjadamy pierwszą rybę w Australii – w formie burgera – PYCHA.

20181118_184554.jpg


Z ciekawostek - w centrum miasta stoi pomnik żołnierzy australijskich walczących na frontach różnych wojen, w parku jest plac zabaw dla dzieci, do tego mały port.Dzień 11 - 19.11.2018

trasa dzień 11.PNG


Mimo obaw o spokojny sen (tak jak pisałam wcześniej nasze miejsce na campingu było blisko chodnika, a co za tym idzie – blisko ulicy) budzimy się wyspani i gotowi na kolejny dzień pełen przygód! Na szczęście dla nas skończył się maraton kilometrów – najdłuższy do przejechania odcinek (i naszym subiektywnym zdaniem najmniej ciekawy) mamy za sobą! Wraz z mężem wolimy zwiedzać polegając na sile własnych nóg i ta długa przeprawa samochodem w końcu stała się dla nas męcząca i nawet wspaniałe widoki za oknem nie rekompensowały nam monotonnego siedzenia w samochodzie. Paradoksalnie jednak wybór takiego środka transportu w przypadku Australii jest najbardziej logiczny, a do tego najtańszy – inaczej nie zwiedzilibyśmy tylu miejsc. Coś za coś.
Żegnamy się więc z Huskisson i ruszamy do Booderee National Park. Płacimy 11 AUD (za samochód, piesi i rowerzyści dostają się na teren parku za darmo), dostajemy mapkę i nareszcie wjeżdżamy.

mapka Booderee.jpg


Wita nas słońce, temperatura dużo powyżej 20 stopni i … prawie puste, wyasfaltowane drogi wytyczone wśród wszechpanującej zieleni. Decydujemy się zwiedzić miejsca, do których najłatwiej dostać się spacerkiem z samochodu. Chyba mamy kryzys środka wakacji :) i gremialnie decydujemy się nie zwiedzać całego parku, a jedynie interesujące nas punkty. Na początku więc kierujemy się do Scottish Rocks. Oczywiście australijski porządek nas nie zawiódł – czeka na nas jak zwykle parking i wytyczona ścieżka nad zatokę. Idziemy więc spacerkiem kilka minut przez bardzo ładny las i oto oczom naszym ukazuje się rajski zakątek (nie, naprawdę nie przesadzam).

Scottish Rocks2.jpg



Scottish Rocks.jpg



Scottish Rocks (2).jpg


Plaża jest boska i aż zaprasza do długiego spaceru, postanawiamy więc jej nie odmawiać i ruszamy wzdłuż brzegu do majaczącego gdzieś w oddali Hole In The Wall. Spacer zajmuje nam dobre 20 minut w jedną stronę, ale było warto – pełen relaks, przejrzysta woda, niesamowite widoki i wreszcie po dwóch dniach odpoczynek od samochodu, bajka!

Hole in the Wall2.jpg



Hole in the Wall.jpg


Przy Hole In The Wall spotykamy bardzo przyjaznego pana, który bez oporów zgadza się zrobić nam zdjęcia. W gratisie ostrzega nas przed … australijskimi insektami wielkości pchły (przynajmniej tak wyglądało to na zdjęciu, które pan nam pokazał – tak tak, mieliśmy darmową lekcję biologii :)) i sugeruje, by oglądać swoje nogi po wyjściu z plaży. Cóż, w raju jak się okazało też nie było idealnie. :)
Wracamy do samochodu i kierujemy się na Murrays Beach i dalej spacerkiem na Governor Head.

20181119_115700.jpg


Miejsce to raczy nas pięknym widokiem na wyspę Bowen, na której ponoć mieszka mała kolonia pingwinów. Fale między brzegiem a wyspą robią piorunujące wrażenie – podziwiamy kajakarzy dzielnie walczących z falami.


Dodaj Komentarz

Komentarze (8)

zzeke 7 grudnia 2018 09:33 Odpowiedz
Wchodzę na pokład tej relacji i będę śledził z przyjemnością;-) Tak się składa,że właśnie 13.11 kończyliśmy naszą australijską przygodę w ...Melbourne:-)Nie przeszkadzając w relacji, pozwolę sobie jedynie na mały subiektywny wtręt i napiszę,że to miasto było największym i jedynym na szczęście rozczarowaniem w tej podróży. Jest bardzo,bardzo słabe... Wszystkim planującym wizytę tamże sugeruję, by się dobrze zastanowili, bo szkoda cennego czasu gdy tyle innych, pięknych miejsc w Australii. Dobrze,że można było "uciec" na GOR:-) Czekamy na ciąg dalszy!
grzegorz40 13 grudnia 2018 22:18 Odpowiedz
Ciekawie się czyta. Sporo dobrych zdjęć :)
grzegorz40 15 grudnia 2018 17:29 Odpowiedz
Widoki super :)
lovenz 9 stycznia 2019 22:23 Odpowiedz
Bardzo miło i fajnie się czytało tą relację więc mam prośbę abyś publikowała zawsze relację po jakimś wyjeździe.
kasiak80 20 stycznia 2019 22:16 Odpowiedz
Na koniec krótkie subiektywne podsumowanie wyprawy do Australii zawierające moje rady i spostrzeżenia - może komuś się przyda podczas planowania podobnego tripu.Przelot kosztował 1900 PLN/osoba z Londynu (Heathrow) – bilety kupiliśmy z 9 miesięcznym wyprzedzeniem (w lutym) poprzez Opodo. W trakcie zmieniono nam miejsce wylotu z Australii z Brisbane na Sydney - OTA zachowało się w porządku i poinformowało nas o tym mailowo, a po telefonicznej konsultacji z AIR China zaakceptowaliśmy zmianę (tym bardziej, że zapłaciliśmy już 20% za kampera Jucy).AIR China - to był pierwszy mój lot „nie tanimi” liniami i nie mogę narzekać. W cenie biletu były 2 duże bagaże nadawane. Z 4 odcinków (tam i z powrotem) trzy odbyliśmy nowymi maszynami z bardzo dobrze działającą rozrywką pokładową - tylko podczas powrotu do LHR trafił nam się mocno wyeksploatowany egzemplarz. Dodatkowo na każdy lot były dwa gorące posiłki i możliwość skorzystania z piwa i wina (chińskie piwo w puszkach 0,33 l, wino w plastikowych kubeczkach nalewane mniej więcej do połowy - nic specjalnego, ale przyspieszyło podróż). Podczas jednego z przelotów miłe panie stewardessy zafundowały nam dodatkowy ciepły posiłek - takim gratisom się nie odmawia. ;)Kamper - 1100 AUD /14 dni wraz z pełnym ubezpieczeniem – skorzystaliśmy z Jucy, gdyż mieli najlepszą ofertę pojazdu dla 2 osób w stosunku do ceny - plus dobre opinie. Rezerwowaliśmy jeszcze w maju, a udało nam się zbić cenę o 5% (najpierw dokonaliśmy wyceny, ale nie kończyliśmy rezerwacji, a po paru dniach Jucy samo zaproponowało zniżkę i dodatki gratis). Sam samochód to Toyota z 2013 r. z przebiegiem ok 210 tys. km i w automacie. Samochód w standardowym wyposażeniu miał kuchenkę gazową wraz z dwoma małymi butlami, zlew, garnki, kubki i sztućce oraz lodówkę. Zasilanie składało się z 2 akumulatorów oraz paneli słonecznych na dachu więc nie było ryzyka, że po dłuższym postoju nie odpali. Obsługa Jucy jak wszyscy Australijczycy „don’t worries” przy oddaniu auta sprawdzili tylko stan baku i licznika i to by było na tyle jeśli chodzi o formalności. Telefon - byliśmy nastawieni na zakup karty SIM z Telstry, ale różnica cenowa w stosunku do zakresu usług spowodowała, że na miejscu kupiliśmy kartę Optus. Za 30 AUD na karcie mieliśmy nielimitowane rozmowy w Australii (co okazało się przydatne w kontakcie z kampingami oraz znajomymi, którzy też mieli kartę australijską) oraz 30 GB Internetu. Na zasięg nie mogliśmy za bardzo narzekać – tylko sporadycznie trafiały się miejsca, gdzie nie było „sieci”. Kartę australijską wsadziliśmy do trzeciego telefonu, który jednocześnie służył za gps i włączyliśmy funkcję routera - polecam – jeden minus telefon szybko się rozładowywuje.Kampingi – 400 AUD/13 nocy za unpowered site – mieliśmy dwie aplikacje: WikiCamps (pierwsze 14 dni bezpłatne) oraz Campermate (bezpłatna). Większość poleca WikiCamps, jednak dla mnie Campermate był bardziej intuicyjny w obsłudze i większość noclegów znaleźliśmy przez tą aplikację. Na wszystkich kampingach na jakich byliśmy był prysznic z ciepłą wodą oraz kuchnia (dobrze wyposażona). Większość miała też darmowe grille elektryczne. W okresie w którym byliśmy nie było też problemu z wolnym miejscem – jeden minus, że biura w większości przypadków są otwarte max do 18 godziny i później ciężko o nocleg ( w weekendy jeszcze krócej). Staraliśmy się więc tak planować trasę, aby zakończyć podróż przed godziną zamknięcia wybranego kampingu.Adapter do prądu – warto zainwestować parę złotych więcej i kupić dobrej jakości (znajomi mieli przejściówkę uniwersalną, która była przeznaczona na różne kraje i się nie sprawdziła). Dodatkowo warto zabrać ze sobą rozgałęziacz prądu (tzw. Złodziejkę) – ładując tak jak my tylko podczas posiłku w kuchni na Kampingu lub w aucie mieliśmy permanentnie niedoładowane urządzenia elektryczne.Noclegi Melbourne - Experience Bella Hotel Apartments - 280 AUD za 2 noce/4 osoby – apartament w wieżowcu bardzo blisko centrum (żeby nie powiedzieć że w centrum) w bardzo wysokim standardzie. Gdyby nie promocja na bookingu nie zdecydowalibyśmy się raczej na niego. Nocleg Sydney - Glasgow Arms Hotel – 250 AUD 3 noce/2 osoby – hotel przyzwoity, miał wszystko co powinien. Łazienka w pokoju , tv, suszarka oraz możliwość skorzystania z aneksu kuchennego (wraz z różnymi przekąskami typu ciastka, kawa, herbata, dżemy i miód). Położony blisko Ogrodu Przyjaźni Chińskiej i ok. 35 minut piechotą do Opery.Lot Brisbane-Sydney – 60 AUD/osoba – Tigerair – wystartował i wylądował punktualnie – bez przygód. Odprawa online. Paliwo – zasada czym bliżej dużego miasta tym paliwo tańsze, a różnice dość znaczne (ponad 20%). Tankowaliśmy paliwo (PB 91) nawet poniżej 120 centów za litr, a widziałam cenę ponad 160 centów.Ceny i płatności – wszystkich płatności dokonaliśmy kartą revolut (tylko raz musieliśmy płacić gotówką, gdyż była awaria terminalu) – średni kurs wyszedł nam 2,68 za 1 dolara, a karta nas ani razu nie zawiodła.Ceny w Australii są wyższe niż w Polsce, ale nie można demonizować – większość zakupów spożywczych robiliśmy w sklepach Coles lub Woolworth. W Colesie cały czas są promocje, na których można kupić różne produkty za pół ceny (wtedy nawet niektóre ceny są niższe niż u nas). Przykładowo:Sok 3 litry – 3 AUDDanie gotowe chińszczyzna z ryżem i jagnięciną – 5 AUDŻel pod prysznic Nivea – 3 AUDMięso na grilla (steki wołowe) – od 5 do 10 AUDWino – od 5-6 AUD za butelkę (sklepy z alkoholem znajdują się zawsze blisko sklepów spożywczych)Co jest drogie?Piwo - od 3 do 5 AUD za butelkę 0,385 litra w sklepie, w pubie od 6 do 12 AUD za piwo.Lody gałkowe – ok 6-8 AUD za porcję.Reasumując – według naszej opinii do Australii z Polski nie opłaca się lecieć na mniej niż 3 tygodnie, bo przelot stanowi przeważającą część kosztów wycieczki (tak więc oszczędzajcie dni wolne :)). Finansowo wycieczka wyszła nas dużo korzystniej niż myśleliśmy, a nie unikaliśmy posiłków w knajpach czy napojów wyskokowych do kolacji po ciężkim dniu. Obawialiśmy się też, czy taki sposób podróżowania (czyt. kamper i kampingi) będzie dla nas odpowiedni i czy przetrwamy te trudy i znoje – pragnę uspokoić: da się przeżyć, a nawet jest bardzo wygodnie. :) Dość powiedzieć, że nie mówię 'nie' kolejnym wyprawom kamperem! Mało tego – zaczynamy planować trip wzdłuż zachodniego wybrzeża Australii. Może nie za rok, być może nie za dwa, ale kiedyś na pewno zbierzemy materiał na kolejną relację z kangurem w tle!
larackm 21 stycznia 2019 21:06 Odpowiedz
Super relacja, z niecierpliwością czekałam na kolejne odcinki. Niezwykle dokładna, obrazowa i z poczuciem humoru :-). Miło się będzie czytało kolejne !!!!
raphael 5 marca 2019 19:15 Odpowiedz
Wow! Świetna relacja. Dużo wrażeń, wskazówek i inspiracji.Jedyne, co mnie nieco "przybiło", to:kasiak80 napisał:W gratisie ostrzega nas przed … australijskimi insektami wielkości pchły (przynajmniej tak wyglądało to na zdjęciu, które pan nam pokazał – tak tak, mieliśmy darmową lekcję biologii :)) i sugeruje, by oglądać swoje nogi po wyjściu z plaży.... noż wiedziałem, że jadowite pająki, parzące meduzy, żarłoczne krokodyle i agresywne rekiny... ale żeby jeszcze wszędzie-włażące insekty ... i jak tam się kąpać, opalać, tarzać w piachu :cry:
iguan007 25 września 2019 05:08 Odpowiedz
kasiak80 napisał:Zostawiamy Brisbane za sobą – to miejsce to kolejny dowód na to, że główną zaletą Australii jest natura, przynajmniej w naszej opinii. Miasto nie zrobiło na nas oszałamiającego wrażenia i z perspektywy czasu cieszyliśmy się, że nie zaplanowaliśmy w nim więcej czasu na zwiedzanie, bo te 3 godziny były aż nadto.(...)Nasza opinia dotycząca Brisbane jest jak najbardziej subiektywna – na kampingu Galaxy Caravan Park rozmawialiśmy z kilkoma mieszkańcami Sydney i zachwalali oni Brisbane twierdząc, że jest ono dużo lepszym miejscem do życia niż Sydney. Cóż, już niedługo będziemy mieli okazję się przekonać. :)]Czyli tak naprawde to tylko przeszliscie z New Farm do Kangaroo Point? Nie byliscie w ogrodach botanicznych, South Banku, centrum miasta czy Mt Coot-tha? Osoby z ktorymi rozmawialiscie maja racje - Brisbane ma wiele do zaoferowania. Tylko zeby to zobaczyc to trzeba poswiecic wiecej niz 3 godziny.